Krawczyński Andrzej

Krawczyński Andrzej

Szczerze mówiąc byłem zaskoczony propozycją dr Anny Bodasińskiej, żeby napisać do „Okiem Absolwenta”, dlatego, że nie czuję się wybitnym absolwentem, nie byłem też prymusem w czasie studiów. Sukcesy, które osiągnąłem w zawodzie są na poziomie lokalnym, ale uznałem, że takiej propozycji, nie mogłem odrzucić.

Dawno, dawno temu rozpocząłem studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie Zamiejscowym Wydziale Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej. To był rok 1986 i Uczelnia miała wówczas innego patrona: generała Karola Świerczewskiego (można powiedzieć, żartobliwie, że ukończyłem inną uczelnię niż rozpocząłem).
Sam początek był w moim przypadku już ciekawy. Po egzaminach sprawnościowych wspólnie z kolegą jechaliśmy na egzaminy teoretyczne pociągiem z Warszawy, który uległ awarii w Mińsku Mazowieckim. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy siedzieć w pociągu, spróbujemy dojechać do Siedlec, a później do Białej autobusem i… to był duży błąd. W tamtym czasie autobusy były na takich trasach przepełnione, było ich mało i utknęliśmy. Dopiero wieczorem zabrał nas autostopem pewien pan, który jechał do Siedlec. Podróż Zastawą była mocnym wrażeniem, kierowca sprawiał wrażenia lekko wczorajszego i jechał bardzo ostro. Dojechaliśmy do Siedlec, później pociągiem do Białej. Na miejscu byliśmy około drugiej w nocy, akademik oczywiście zamknięty. Na szczęście pani portierka zlitowała się nad nami, dała nam klucz do pokoju, w którym nie było pościeli, a zamiast kołdry wykorzystaliśmy zasłonki z okien. Wydawało się, że to już koniec dziwnych przypadków, ale myliłem się: na zdjęciu maturalnym, które miałem w legitymacji kandydata na studia, miałem dość długie włosy i młodzieńcze wąsy, a przed egzaminami teoretycznymi na Uczelnię ostrzygłem się na „jeżyka” i ogoliłem. Ta zmiana spowodowała, że nie chciano mnie wpuścić na egzamin, twierdząc, że ja to nie ja. Po kilkuminutowych negocjacjach moja osoba została „uwiarygodniona” i ostatecznie zdałem – zostałem studentem AWF-u.

Studia w tamtym czasie trwały cztery lata, za obozy letnie i zimowe studenci nie płacili, trzeba było tylko oddawać część kartek na mięso. Warunki studiowania, w porównaniu z tym jak teraz wygląda teraz bialska Uczelnia, były mocno siermiężne. Pływanie mieliśmy w miejskim basenie na „Biawenie”, wyposażenie sal również pozostawiało trochę do życzenia, najlepiej wyglądał stadion lekkoatletyczny. Rozpoczynałem studia z myślą, że oprócz nauki będę grał w piłkę siatkową w uczelnianym Klubie Sportowym AZS i tak też się stało.

Przed studiami uprawiałem tę grę na całkiem niezłym poziomie i jakoś tak wyszło, że w zasadzie od początku swojej przygody z KS AZS AWF zostałem zawodnikiem „pierwszej szóstki”. Trenerem sekcji był Ś.P. mgr Zbigniew Bilski. Po ukończeniu studiów, jeszcze przez pół sezonu, dojeżdżałem na mecze – trenerem był wówczas niezapomniany Ś.P. mgr Kazimierz Rybak. Przez drużynę przewijali się fajni koledzy (świetni zawodnicy). Wiem, że kilku z nich osiągnęło duże sukcesy trenerskie na różnych szczeblach. Z kilkoma z nich utrzymuję kontakt, kilku można „wygooglować”: Krzysztof Włosek działa w Tomaszowie Mazowieckim, Krzysztof Wróbel w Tomaszowie Lubelskim, Andrzej Gutowski w Zambrowie, Krzysztof Świta brał udział w skutecznym ratowaniu sekcji piłki siatkowej kobiet w ŁKS Łódź (aktualnie OrlenLiga), Maciej Sobieraj wspólnie z żoną Joanną (byłą zawodniczką AZS-u) tworzy siatkówkę w Białej Podlaskiej, Waldemar Kawka, którego możemy oglądać w telewizji, wcześniej jako trenera zespołu MKS Dąbrowa Górnicza (OrlenLiga), a obecnie jako asystenta trenera Reprezentacji Polski Kobiet w piłce siatkowej oraz pierwszego trenera Kadry B. Przypuszczam, że wielu z nas – absolwentów robi podobne rzeczy, czyli trenuje dzieci, młodzież i seniorów, ale niestety nie o wszystkich wiem.

O studiowaniu, wykładowcach dałbym chyba radę napisać grubą książkę. Po prawie trzydziestu latach pracy w zawodzie nauczyciela wychowania fizycznego, uważam że pod względem praktycznym, teoretycznym i metodycznym Uczelnia przygotowała nas bardzo dobrze do zawodu nauczyciela wychowania fizycznego i trenera. W gronie prowadzących zajęcia wielu było takich, których się pamięta, nie tylko z racji poziomu prowadzonych wykładów i ćwiczeń, ale również ze względu na anegdotyczne zachowania. Podczas studiów chwilami nie było łatwo, trzeba było spędzić kilka dodatkowych godzin nad anatomią, fizjologią czy na doskonaleniu elementów z gimnastyki i lekkiej atletyki, ale było warto. W czasie studiowania mieliśmy też chwile dla siebie – było się młodym, nikt wówczas nie wymagał, żeby absolwent miał już 15 lat praktyki w zawodzie. Do głów przychodziły różne pomysły, nie wszystkie nadają się do nagłośnienia. Mój wewnętrzny cenzor pozwala na opisanie tylko kilku przygód.

Obóz letni – wspaniała zabawa, dużo zajęć, dużo wiedzy. Teraźniejszym studentom wyda się to zapewne trochę dziwne, ale na windsurfingu, w chłodne dni, pływało się w dresach ortalionowych, a na nogi zakładało się zwykłe chińskie trampki lub „pepegi”. Na moim roku dwóch kolegów uprawiało spadochroniarstwo i w trakcie obozu mieli egzamin (chyba instruktorski). Po egzaminie wrócili do Pisza ze spadochronami. Próba „kitesurfingu” za motorówką nie wypaliła, za słaby był silnik, ale nie odpuściliśmy. Któregoś późnego popołudnia, wszyscy chętni mieli możliwość spróbowania lotu na spadochronie. Zakładało się uprząż z rozwiniętym na wodzie spadochronem, ryzykant przywiązany był liną do pomostów, a grupa kolegów pływając na łódkach kierowała czaszę na wiatr. Tak się złożyło, że gdy podjąłem próbę, przyszła wieczorna bryza i (jako chyba jedyny) „wzniosłem się nad poziomy”. Pofrunąłem wysoko, wszystko było fajnie, ale po chwili razem ze mną podniósł się pomost, a obserwatorzy szybko zaczęli uciekać na brzeg. Wrażenie było niesamowite – latałem na wysokości drzew, z kilkoma przęsłami. Z naruszonym pomostem zrobiła się grubsza afera, ponieważ kadra obozu podjęła decyzję, że musi zostać postawiony z powrotem. Nie będę się już rozpisywał, tylko krótko: woda tego roku była wysoka, pomosty przez cały obóz były trochę niestabilne, a mój „lot” utkwił wszystkim w pamięci. Mimo wielu prób nie udało się nam do końca obozu wykonać naprawy, dodatkowo przy jednej z prób postawienia pomostu z łódki mieliśmy możliwość zaobserwowania wiosłowania tak silnego, że pękło wiosło w „Majce”, a kolega, który tego dokonał rozbił sobie głowę i po szczepionce przeciwtężcowej wracał do domu nie mogąc świętować zakończenia obozu (opisane wydarzenia były w ostatnich dniach obozu). Inna historia.

Mieszkałem na stancji i w akademiku. W tamtych latach pewnym standardem w akademikach był „walet”, czyli dodatkowy mieszkaniec pokoju. Spanie było na piętrowym łóżku lub na podłodze, tzw. wyspie, czyli górze od tapczanu. Warunki były mocno spartańskie. Na jednej ze stancji nie mieliśmy żadnej szafy, spaliśmy na szpitalnych łóżkach i materacach, pokój „wytapetowaliśmy” plakatami muzyków i sportowców z gazet. Plakaty były przyklejone na pastę do zębów, po jakimś czasie zrobiła się „jesień” plakatowa i dzięki temu mieliśmy wykładzinę podłogową. Z kolei w akademiku, oczywiście z waletem, czyli w pięciu, trzech nas grało w siatkówkę, czyli praktycznie nie wyjeżdżaliśmy do domów. Nie ma co ukrywać, że oprócz skarpetek, sprzęt treningowy nie był codziennie prany, a z kolei treningi były codziennie. Przypuszczam, że zapach w naszym pokoju mógł być dla gości nieszczególny.

Pisząc dalej, wspomnę tylko, że zdarzyło mi się przetestować do spania dach na budynku C, robić głupie dowcipy z wiadrem wody na uchylonych drzwiach do pokoju, grać w kapsle z bloku C do A, z dość wymagającą karą za wypadnięcie z trasy, urządzać 24-godzinne seanse video. Kiedyś, z wyjazdu na turniej do ZSRR, przywieźliśmy plakaty ojców rewolucji, flagi oraz plakatowy „tryptyk” szarży kawalerii radzieckiej i te wszystkie wizualizacje znalazły miejsce na ścianach w akademiku i „przekonywały” nas, że student AWF BP dokładnie wie „jak hartowała się stal”. Z tego lub innego wyjazdu, za nadwyżkę rubli jeden z kolegów kupił bardzo dużo kurzych jajek, to była wiosna, po mniej więcej dwóch tygodniach, pod naszym oknem (mieszkaliśmy w akademiku na bloku C na drugim piętrze) zrobiła się zaspa ze skorupek.

Teraz trochę o pracy. Jak już wspominałem aktualnie jestem zatrudniony na stanowisku nauczyciela wychowania fizycznego. Tak jest w zasadzie od ukończenia studiów. W zasadzie, ponieważ miałem epizod jako wykładowca wychowania fizycznego w Wojsku Polskim – byłem żołnierzem zawodowym, pełniącym służbę kontraktową. Kolejna przygoda to dwie kadencje jako nauczyciel, któremu powierzono stanowisko dyrektora szkoły. Przez 27 lat pracy, w bardzo dużej mierze społecznie, zajmowałem się i zajmuję propagowaniem królowej gier zespołowych: piłki siatkowej. Tak się niestety złożyło, że klub sportowy w moim grodzie, już w 1991 roku „padł”, a zajęcia SKS-u zostały zlikwidowane. Nie chciałem dopuścić do śmierci pułtuskiej siatkówki, dlatego zacząłem prowadzić zajęcia społecznie, organizowałem turnieje dla młodzieży, old boyów, zainicjowałem utworzenie boisk do plażówki nad brzegami Narwi. Trochę tego było. Dopiero w połowie pierwszej dekady XXI wieku pojawiła się szansa na odbudowę klubu. Wspólnie ze swoim pierwszym trenerem utworzyliśmy UKS ZRYW Pułtusk i rozpoczęliśmy szkolenie dzieci i młodzieży. Mieliśmy całkiem niezłe roczniki: juniorzy dwa sezony zagrali w I lidze mazowieckiej, szkoliliśmy także: kadetki, kadetów i młodziczki.

Niestety po kilku latach kryzys ponownie dotknął miasto, które bardzo obniżyło środki na sport dzieci i młodzieży, a swoje zrobił także niż demograficzny. Systematycznie trenujących zawodników było zbyt mało, żeby brać udział w rozgrywkach. Poprzestaliśmy na treningach, które prowadzimy dalej, z założenia nie pobierając opłat od uczestników. Cieszy mnie to, że grupa wychowanków naszego klubu kontynuuje przygodę z siatkówką w klubach w innych miastach, kilku ukończyło, bądź studiuje na kierunkach związanych z wychowaniem fizycznym, czyli mimo trudności pozostawiamy jakiś ślad. Jak będzie dalej, trudno powiedzieć. W naszym klubie, zapewne jak w wielu tego typu UKS-ach w niedużych miastach, trener to księgowy, kierownik drużyny, dziennikarz, administrator strony internetowej lub społecznościowej, czasami jest tego trochę za dużo… W ramach promowania, propagowania siatkówki robiłem także wiele różnych rzeczy:

Promowałem Mistrzostwa Świata w siatkówce plażowej – Stare Jabłonki 2013, przy tej okazji organizowałem turnieje i szkolenia z zakresu siatkówki dla nauczycieli i rodziców. We współpracy z DKMS i Siatkarską Ligą Szpiczastych zorganizowałem pierwszą w Pułtusku i powiecie pułtuskim akcję rejestracji potencjalnych dawców szpiku, połączoną z międzyszkolnym turniejem siatkówki. Przeprowadziłem lekcję wychowania fizycznego, podkreślam zwykłą lekcję, w ramach akcji „Stop zwolnieniom z WF”. Przy tej okazji „popełniłem” wywiad dla Młodzieżowej Akademii Siatkówki itd., itp.

O tym co robię i robiłem w zakresie piłki siatkowej można się dowiedzieć na profilach Facebooka, choć uprzedzam, że zdarzają się przerwy w aktualizacjach: Pułtuska Ambasada Mistrzostw Świata w siatkówce plażowej, Zryw Pułtusk, czy Kanał Youtube. W czasie 27 lat pracy nie zapominałem o doskonaleniu i pogłębianiu wiedzy. Ukończyłem studia podyplomowe z zarządzania oświatą, później z informatyki, wiele szkoleń, np. bardzo dobre szkolenia z zakresu piłki siatkowej organizowane przez coachingsport.pl. Przesiaduję w Internecie szukając pomysłów na ćwiczenia doskonalące sprawność ogólną i specjalną, które można wykorzystać w czasie lekcji wf lub treningów. Moja praca czasami uzyskiwała uznanie w oczach zwierzchników: zostałem odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, otrzymywałem nagrody Starosty i Dyrektora oraz różne podziękowania.

Przypuszczam, że wielu nauczycieli robi to co ja, a nawet więcej. Nie czuję się kimś wyjątkowym, jestem absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego Józefa Piłsudskiego w Warszawie Zamiejscowego Wydziału Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej. Mówię o sobie, że jestem już starej daty, dlatego m.in. nie biorę pieniędzy od uczestników zajęć z piłki siatkowej. Nigdy nie będę na etapie, o którym przeczytałem w Przeglądzie Sportowym, że osoba prowadząca zajęcia w akademii jednej z gier zespołowych patrząc na uczestników stwierdziła: „Popatrz tam biega moje 40 zł”. Nie żałuję wyboru drogi życiowej. Studia na AWF-ie wiele mnie nauczyły, poznałem liczne grono przyjaciół, z kilkunastoma utrzymuję kontakt do dziś, mile wspominam czas studiowania, prowadzących. Polecam studia w Białej Podlaskiej, mimo, że aktualnych programów nie znam, ale znam kilku prowadzących i oni, z pewnością, gwarantują wysoki poziom.

Jeżeli chodzi o pracę w szkole to mam ogromną satysfakcję, jedyny minus to zarobki, które ograniczają czasem rozwój pasji przeciętnie zarabiającego dyplomowanego nauczyciela wychowania fizycznego.

 

Z absolwenckim pozdrowieniem
Andrzej Krawczyński

Ułatwienia dostępu